Ósmy marca. Wstałam tylko
dlatego że musiałam, każdy czasem musi. Wiadomo. Wróciłam do wyrka z zamiarem
nicnierobienia przez cały dzień. Trochę mi moi chłopcy pomogli podjąć taką
decyzję przynosząc każdy po tulipanku, już w wazoniku, żebym nie musiała
nigdzie łazić. Podali też tacę ze śniadankiem, kawką i kryminałkiem – takim do
pyknięcia na raz. Cudownie. Podoba mi się tegoroczna wersja goździka z
rajtuzami. Czytać, nie czytać? W końcu miałam nic nie robić. Nawet filmu nie
włączyłam. Komputera też nie. No dobra, jest komórka. Są jakieś granice. Wykorzystałam
już wszystkie życia i na następne muszę czekać pół godziny. Więc czekam.
Przewertowałam już całego fejsbuka, obejrzałam wszystkie możliwe, animowane i
nie, tulipanki, wszystkie komentarze, że podpisał i co to teraz oznacza i czy
to dla niego lepiej czy nie lepiej. Nawet, a to już z lekka podpada pod cośrobienie,
poszukałam komody na olx, ale mnie to znudziło. Znów wstaję, bo muszę. Kolejny
raz przeleciałam fejsbuka, mało brakowało, a dotarłabym do zeszłego tygodnia. A
może już mi nowe życie pyknęło? Jest! Gram. Nie wyszło. Kolejne pół godziny
czekania. Nicnierobienie zaczyna mnie z lekka irytować. Nie, żebym zaraz miała
lecieć i ogarniać całą chałupę na błysk. Nic z tych rzeczy. Bez przesady. To
tylko takie niby nienachalne, przelotne myśli o górze ciuchów na desce do
prasowania. Czasem jakaś niezobowiązująca
myśl o praniu, które wyprało się już dawno i nikt go nie wiesza. Nikt. Chłopaki
gdzieś pojechały, a ja leżę. Dwa rozdziały pyknięte, nie, no nie mogę tak
szybko czytać, bo mi się zaraz książka skończy. Znowu fejsbuk. O, tu ktoś
polubił, tam ktoś komentarz nowy dał. Jednak się zmienia, cały czas. A jak
chwilę poczytałam książkę, to i zmiany jakieś takie bardziej dynamiczne.
Pranie. Cholera, zaczyna być już niepokojąco. Trzeba by tu pomalować. Kiedy ja
ostatnio odkurzałam te kamienie na ścianie? A ten karton to już tu leży z
miesiąc. Nic nie robię. No przecież nic nie robię! Nawet skorupki od jajka ze śniadania
gapią się na mnie, a ja nic. Kolejna czekoladka, papierki leżą, brzuch rośnie.
Mogłoby w mózg iść. Albo we włosy. Nie! Nie we włosy! Pomyślałam o swoich
nogach. Uff, uratowana. Jednak w mózg, jak widać, by się przydało. Może chociaż
zwinę te papierki w malutkie kuleczki, żeby mniej raziło? Nie. No nie jest dobrze,
negocjuję sama ze sobą, próbuję z lekka ponaciągać niektóre czynności pod nicnierobienie. A dłuższy
komentarz to już cośrobienie czy nadal nicnierobienie? Przeleciałam plan dnia
na jutro, troszkę mnie to wykończyło, natłok zajęć w kontraście z dzisiejszym
nicnierobieniem nadszarpnął nieco moje postanowienie. A gdybym tak tylko do
siedemnastej, to już się zaliczy za cały dzień, czy tylko za pół? Kolejna
czekoladka. Kolejny papierek. Ależ przy tym słońcu widać, jakie te szyby są
brudne. Znów muszę. Ale dzielnie wracam. Trwam. Tfu, co ja gadam? Irytujące, że
tak zepsuli to słowo. Może pyknęło nowe życie? Nie, no do cholery! Przecież to
miało być dla relaksu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Jak zwyczajne staje się niezwyczajnym :) Tyle kolorów ma Twój dzień i może to być każdy dzień
Prześlij komentarz