niedziela, 8 marca 2020

Nicnierobienie


Ósmy marca. Wstałam tylko dlatego że musiałam, każdy czasem musi. Wiadomo. Wróciłam do wyrka z zamiarem nicnierobienia przez cały dzień. Trochę mi moi chłopcy pomogli podjąć taką decyzję przynosząc każdy po tulipanku, już w wazoniku, żebym nie musiała nigdzie łazić. Podali też tacę ze śniadankiem, kawką i kryminałkiem – takim do pyknięcia na raz. Cudownie. Podoba mi się tegoroczna wersja goździka z rajtuzami. Czytać, nie czytać? W końcu miałam nic nie robić. Nawet filmu nie włączyłam. Komputera też nie. No dobra, jest komórka. Są jakieś granice. Wykorzystałam już wszystkie życia i na następne muszę czekać pół godziny. Więc czekam. Przewertowałam już całego fejsbuka, obejrzałam wszystkie możliwe, animowane i nie, tulipanki, wszystkie komentarze, że podpisał i co to teraz oznacza i czy to dla niego lepiej czy nie lepiej. Nawet, a to już z lekka podpada pod cośrobienie, poszukałam komody na olx, ale mnie to znudziło. Znów wstaję, bo muszę. Kolejny raz przeleciałam fejsbuka, mało brakowało, a dotarłabym do zeszłego tygodnia. A może już mi nowe życie pyknęło? Jest! Gram. Nie wyszło. Kolejne pół godziny czekania. Nicnierobienie zaczyna mnie z lekka irytować. Nie, żebym zaraz miała lecieć i ogarniać całą chałupę na błysk. Nic z tych rzeczy. Bez przesady. To tylko takie niby nienachalne, przelotne myśli o górze ciuchów na desce do prasowania. Czasem jakaś  niezobowiązująca myśl o praniu, które wyprało się już dawno i nikt go nie wiesza. Nikt. Chłopaki gdzieś pojechały, a ja leżę. Dwa rozdziały pyknięte, nie, no nie mogę tak szybko czytać, bo mi się zaraz książka skończy. Znowu fejsbuk. O, tu ktoś polubił, tam ktoś komentarz nowy dał. Jednak się zmienia, cały czas. A jak chwilę poczytałam książkę, to i zmiany jakieś takie bardziej dynamiczne. Pranie. Cholera, zaczyna być już niepokojąco. Trzeba by tu pomalować. Kiedy ja ostatnio odkurzałam te kamienie na ścianie? A ten karton to już tu leży z miesiąc. Nic nie robię. No przecież nic nie robię! Nawet skorupki od jajka ze śniadania gapią się na mnie, a ja nic. Kolejna czekoladka, papierki leżą, brzuch rośnie. Mogłoby w mózg iść. Albo we włosy. Nie! Nie we włosy! Pomyślałam o swoich nogach. Uff, uratowana. Jednak w mózg, jak widać, by się przydało. Może chociaż zwinę te papierki w malutkie kuleczki, żeby mniej raziło? Nie. No nie jest dobrze, negocjuję sama ze sobą, próbuję z lekka ponaciągać  niektóre czynności pod nicnierobienie. A dłuższy komentarz to już cośrobienie czy nadal nicnierobienie? Przeleciałam plan dnia na jutro, troszkę mnie to wykończyło, natłok zajęć w kontraście z dzisiejszym nicnierobieniem nadszarpnął nieco moje postanowienie. A gdybym tak tylko do siedemnastej, to już się zaliczy za cały dzień, czy tylko za pół? Kolejna czekoladka. Kolejny papierek. Ależ przy tym słońcu widać, jakie te szyby są brudne. Znów muszę. Ale dzielnie wracam. Trwam. Tfu, co ja gadam? Irytujące, że tak zepsuli to słowo. Może pyknęło nowe życie? Nie, no do cholery! Przecież to miało być dla relaksu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jak zwyczajne staje się niezwyczajnym :) Tyle kolorów ma Twój dzień i może to być każdy dzień