Zaglądam do lodówki. Pstryk. Ciemno. O cholera, akurat teraz? Przecież w
izolacji siedzę, jak innych kilka miliardów ludzi, jak ja teraz tę żarówkę
zdobędę? Jaka to w ogóle jest żarówka? Napchałam do tej lodówki tyle, a niby
jest teraz gorzej, trudniej o wszystko. Ale w sumie to dobrze, że tyle nakupowałam, no dobra - on nakupował.
Przecież nie każę mu co trzy dni do sklepu łazić, żeby jeszcze to
paskudztwo przywlókł do domu. Jest. Przecież tam nic nie widać, jak się
tam dostać? Zrobili takie piękne cholerstwo i nijak tego otworzyć. Macam cały
panel. No nic, żadnego prztyczka, skobelka, guziczka, wgłębionka, zapadeczki.
No nic. Obłe, gładkie, nieświecące. Jaki to w ogóle model lodówki jest? Nazwa
marki. Na cholerę mi sama nazwa marki? Wejdę do sklepu internetowego i markę
podam? Toż mnie przecież wirtualnie wyśmieją. Ubaw będą jeszcze mieli. Jeszcze
se pomyślą, ooo blondyna jakaś. No jasne, pewnie, dalej naigrywajcie się.
Faceci to tylko to potrafią, jak się kobieta bezradna do nich z prośbą zgłosi. Że
moje studia to nic nie znaczą? Sami pewnie pokończyli korespondencyjne szkoły i
tacy niby mądrzy. A właściwie to jak to teraz będzie? Wszystko będzie można
korespondencyjnie. Pewnie nawet się wyspowiadać. Parsknęłam śmiechem na tę
myśl. Ależ wszyscy na wioskach będą się pchać na listonoszy i listy na parze
otwierać. Już ja to widzę. A te egzaminy szkolne to jak? Też korespondencyjnie
czy jak właściwie? No bo wybory, to wiadomo, konieczność! Patafiany jedne,
przecież za grosz nie mają szacunku dla ludzi. Byleby ichnie było na wierzchu.
Tacy katolicy niby. Warszawskie bubki, żygolaki z szajką
wytwornych pind na kupę... jak to dalej szło u Tuwima?
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie wy mnie wszyscy w dupę.
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie wy mnie wszyscy w dupę.
Ależ Zbyszek to świetnie śpiewa! Zaczęłam nucić. Kurcze, trzeba by się całych
tych słów nauczyć, zaraz znów będą aktualne. I ty fortuny skurwysynu...
Mają to na jakiejś płycie? Przyczepiło się, teraz muszę ją w całości
usłyszeć, bo nie wytrzymam. Co mi do głowy strzeliło, żeby płyty w trzech
różnych miejscach trzymać? Bez Jacka... Bez Jacka... Nie ma. W internecie! Przecież teraz wszystko jest w
internecie. Jest! Odpłynęłam. I ty
cenzorze... Nie wyciągnę. Czemu ja nie umiem śpiewać? Przymykam oczy, kołyszę
się w rytm. I ten świdrujący flet Horacego! Mistrzostwo. Tylko Wojtka nie
słychać. Zawsze tak jest, ale jakby nie było słychać, to dopiero by było
słychać, że nie ma. Taki paradoks. Coś bym przekąsiła może? O! Ciemno. Nie
przyzwyczaję się.
Szukam dalej. Tu też nie ma. Tylko marka. A model podać, to nie łaska? Cholera,
pewnie z tyłu nakleili, a jak ja tam teraz łeb wsadzę? No nie wsadzę przecież.
Próbuję przesunąć, poszła tylko trochę. W łeb dostałam całym stosem pojemników
misternie układanych jeden na drugim na lodówce. No jasne. Jeszcze to! Cholera,
ależ to brudne. Kiedy ja tu ostatnio sprzątałam? Wracam do lodówki. O! Ciemno. Kurcze. Przecież to się musi jakoś zdejmować,
chyba przewidzieli, że żaróweczka może się przepalić? Czy nie? Czy to znaczy,
że lodówkę trzeba wymieniać? Nie, no weź. Nie zachowuj się jak ta blondyna, z
której się tam w sklepie zaśmiewają. Barany. Naprawdę powiedziałam to głośno? Gadam
do siebie, chyba jestem bardziej zestresowana niż sądziłam.
– Co mówiłaś, kochanie? – zupełnie nieoczekiwanie dobiegło z pokoju – Nie
dosłyszałem.
– Nic – odpowiadam.
Ale takie łagodne „nic”, takie zwyczajne, niewzbudzające podejrzeń, że coś się stało. Nienachalne, bez
wyrzutów z całego ostatniego dziesięciolecia. Nie. Takie zwyczajne „nic”. To może
coś przegryzę. Nieważne, że godzinę temu było śniadanie, no przecież jeść
trzeba? Prawda? Prawda. Sama sobie odpowiadam. Usprawiedliwiam sama swoje
obżarstwo. No dobra, podjadanie, do obżarstwa to jeszcze daleko. Otwieram
lodówkę. O! Ciemno. Nie przyzwyczaję się. Wszystko na miejscu, tylko inaczej.
Dobra, nie będę podjadać, bo potem i tak tych dodatkowych brzuszków nie zrobię.
Z milion bym musiała. Zaśmiałam się pod nosem. A może poszukam w internecie
tego modelu? Samsung, samsung... same nowe. Ale jaki samsung? Srebrny – sama
sobie odpowiedziałam jak ta blondynka, która ma podać model auta dzwoniąc do
warsztatu. Znów zachichotałam. Jakbym miała jakieś wahania nastrojów. Jak nie
ja! Po pół godzinie szukania poddałam się. Jeszcze raz sprawdzę, może coś
przeoczyłam. O! Ciemno. Znowu macam. Nic się nie zmieniło. Niebywałe. Jak
kretynka jakaś się zachowuję. Czemu właściwie ja się tym zajmuję? Wszystko na
mojej głowie. Może by się na coś przydał, a nie tylko siedzi.
– Kochanieee!
Cisza. Dopiero po dziesięciu sekundach słychać:
– Co?
No jasne, przerwałam mu przecież ratowanie świata przed zagładą. Przecież wie,
że powinien odpowiedzieć natychmiast. Nigdy
się tego nie nauczą.
– Żaróweczka w lodówce się przepaliła.
– Ale skąd my teraz...?
No jasne, Amerykę odkrył!
– No wieeem – ale takie łagodne „no wiem”, nie takie z wyrzutem. Skąd ja w
sobie mam tyle spokoju? Tego na zewnątrz? Bo w środku to przecież już niejeden
Grunwald się odbył odkąd się przepaliła ta cholerna żaróweczka. Przyszedł.
Sapie.
– No ale jak teraz? Do paczkomatu chyba. Jaki to model?
Srebrny kurwa, już miałam na końcu języka...
– Nie znalazłam.
Poszedł.
Może tak by tylko plastereczek sera? O! Ciemno. Zatrzasnęłam drzwi.
Hipokrytka cholerna! Im po łapach dajesz, jakbyśmy mieli na tych zapasach rok
przeżyć, a sama „tylko plastereczek”! Wykrzywiłam się, sama siebie
przedrzeźniając. Wytrzymam. Będę dzielna. Przytaknęłam, nawet poczułam się
trochę dumna. Nie, no bez jaj! Ależ wyczyn. Nie zjem jednego plasterka!
Parsknęłam śmiechem.
– Co mówiłaś?
– Nic, nic, ja tak tu tylko – no przecież mu nie powiem o plasterku! – i co
z tą żarówką?
– Szukam.
A co my, w chowanego się bawimy czy co? Kiedyś to się dzieciaki bawiły,
wszystkie na podwórku siedziały, mama nas się dowołać na kolację nie mogła,
kanapki zrzucała w siatce. A teraz? Każdy przed swoim komputerem. Na spacer
reagują alergicznie. Ale by się chciało tak na dwór, kurcze, który to już
tydzień? Jaki to w ogóle dzień tygodnia? A, no tak, weekend musi być, bo szkoły
zdalnej nie ma. I jeszcze te święta cholerne przed nami, jak to wszystko
załatwić? Nagotuję, to się zmarnuje, bo sami to przecież nie damy rady zjeść
wszystkiego. Nie nagotuję – to zaraz będzie: „A białej kiełbaski to nie
upiekłaś? Myślałem, że będzie. Przecież zawsze była.” No i weź bądź tu mądra i
wyczuj na co to podniebienie akurat będzie miało smaczek. Mały znów będzie
marudził, że tego nie je, tamtego też nie. Żurek! Obaj lubią! Dobra, to jest
plan. Ale może kilka jednak upiekę? Zawsze można je też na zimno, do kanapek. A
ćwikła? Dopisałam szybko buraki do listy zakupów z warzywniaka. Super, że do
nich zadzwoniłam. Przywiozą we wtorek. Trzeba wspierać lokalsów. A ten koncert
wczoraj. Kurde 4 miliony zebrali! Polacy to się potrafią jednak zjednoczyć. Wzruszyłam
się.
O! Ciemno. Cholera. Odruch, to odruch. Trudno. A może z tej strony da się
podważyć? Nie, jeszcze rozwalę. Sam niech zrobi, jeszcze zepsuję. Ciekawe czy
szuka tej żarówki. Modelu, instrukcji. Czegokolwiek.
– Zobacz w segregatorze z gwarancjami. Na pewno jest model.
– Co?
– W segregatorze... – cholera, czy ja wszystko muszę sama? Idę, podaję, bo
przecież jak mu wytłumaczę, to i tak powie, że nie ma.
Podaję segregator z postanowieniem, że odtąd nie będę się wtrącać, niech
sam się zajmie.
– Tylko do paczkomatu tego bliżej, bo nowszy, to pewnie mają opcję
bezdotykową – idiotka, przecież wszystkie mają! Sama siebie znów skarciłam.
– Co?
– Nic, nic.
Nie wtrącać się, nie wtrącać się. I tak do wieczora. Rano trzeba wstać.
Przypomniałam sobie – jutro poniedziałek, znów do biura trzeba by się ugrać w
piżamę biurową. Jak tak dalej pójdzie, to już tylko w to się będę mieścić. No
dobra, zrobię dziesięć brzuszków więcej. Kładę się, zamykam oczy. Coś bym
przekąsiła. Nagle błysk. Myśl. Jak iskierka nadziei! Skoro nie ma światła, to
może...? W końcu jest już ciemno, przecież nikt się nie zorientuje. Ze światłem
każdy zauważy, że podjadam, jakby jakieś czujki światła mieli. Już sobie
wyobraziłam jak wołają jeden przez drugiego „Co tam podżerasz? Mogę też? A ja
też mogę?” Nie, nic takiego nie będzie. Będę mogła spokojnie ten jogurcik
wciągnąć. Albo plastereczek. Znów się skarciłam, ale już słabiej. No dobra,
wygrałam! Skradam się po omacku do kuchni. Oby nie potrącić tego kartonu w
przedpokoju. Ciekawe czy w ogóle zajrzał do tego segregatora. Pod nos mu
wszystko podsuwam, chociaż by jaśnie pan łaskawie zerknął. O wszystkim ja muszę
myśleć! Teraz w lewo, dwa tip-topki, teraz trzy. Całkiem dobrze sobie radzę po
ciemku. Dobrze, że przebija światło z ulicy, to chociaż kontury widać. Docieram
bezszelestnie do lodówki. Otwieram. O cholera! Aż się cofnęłam. Oślepił mnie
blask, skrzywiłam się z niedowierzaniem. Skąd on do cholery wytrzasnął
żarówkę?!